Charlie dał czadu! Wygląda jak Czarny...
Charlie dał czadu! Wygląda jak Czarny...
Paweł Burdzy Paweł Burdzy
621
BLOG

Smutek uzależnień

Paweł Burdzy Paweł Burdzy Rozmaitości Obserwuj notkę 5

 

Gdyby każdy uzależniony mieszkał na samotnej wyspie, mógłby się bawić aż do samego końca. Problem w tym, że najczęściej rozchlapuje swoje problemy wokół, a nawet eksportuje w przyszłe pokolenia.
 
Amy Winehouse nie żyje. Znaleziono ją martwą w zeszłym tygodniu, we własnym domu. Miała ledwie 27 lat. Przyczyna nieznana, ale przy jej trybie życia, chyba wszystko jasne.  Jak ktoś napisał to „ponury koniec pełnego kłopotów życia”. Piękny głos (w stylu Arethy Franklin) utonął w końcu w morzu koktajlu zawierającego wódkę Southern Comfort, irlandzki Bailey i likier bananowy (ulubiony drink Amy) a przyszłe, nie napisane i nie zaśpiewane jeszcze piosenki zniknęły pod górą heroiny, cracku, leków i palonych jeden od drugiego papierosów. Teraz do pracy zabierają się goście od tworzenia legendy, o tej „co pięknie śpiewała, ćpała i piła oraz umarła młodo”. Legendy, którą będzie można sprzedać za grube miliony.
 
Niedawno bardzo znany amerykański aktor Charlie Sheen oświadczył, że "życie na trzeźwo jest nudne". W ten sposób uzasadnił zerwanie z wymuszoną abstynencją (jest uzależniony od alkoholu i narkotyków) i totalną demolkę jaką urządził w pokoju hotelowym w Nowym Jorku, na zwieńczenie 36-godzinnego alkoholowo-narkotykowej balangi z udziałem pań uprawiających najstarszą profesję świata. Gdy w ruch poszły pięści, przyjechała policja i zakończyła zabawę.
 
Aktor jednak postanowił nie odpuszczać. Wypuszczony z aresztu (od czego dobrzy adwokaci), nie tylko dalej wprowadzał się w coraz większe sztuczne raje, ale zaczął swój „dialog” ze światem. W efekcie zbluzgał już wszystkich świętych, biorąc sobie za główny cel producentów z Hollywood. Nie ma co przytaczać wszystkich inwektyw („śmieć”, „żydek”, „szarlatan” – należały do najłagodniejszych), fakt że było tego za wiele nawet w liberalnym skądinąd Hollywood. W efekcie stacja CBS zrezygnowała z emisji niezwykle popularnego serialu "Two and a Half Man" (do obejrzenia także w polskiej telewizji).
 
Strata 1,2 mln dolarów za odcinek jakie inkasował Sheen, tylko rozjuszyła aktora, który swój sposób „na nudę” zaprezentował w przemówieniu do ludzkości w Internecie. Niezborne wypowiedzi wyglądającego jak monstrum aktora (alkohol, narkotyki, seks robią swoje a Charlie nie jest już młodzieniaszkiem) były okraszone sporą ilością obelg, zwłaszcza wobec producenta serialu. Dzięki internetowi, jego godzinną przemowę mógł zobaczyć każdy – zajawki na Twitterze przyciągnęły ponad 100 tys. widzów na żywo. Dalsze występy –  tylko kwestią czasu.
 
Mniejsza o Charliego Sheena. Znając zasobność jego portfela i dobrych prawników, on sobie poradzi. Osobiście, jest mi smutno patrząc jak naprawdę dobry aktor stacza się w niebyt. Ale trudno, jego wybór. Niestety, zdaje się, że po „zagubionych” kasetach z seksualnymi igraszkami, celebryci mają kolejny gadżet do stawania sie jeszcze bardziej sławnymi: Twitter, streaming i internetowy „strumień (a może raczej ściek) świadomości”. A znając wtórność polskich celebów, za chwilę (z reguły występuje tu jakieś półroczne opóźnienie) będziemy mieli jakiegoś polskiego copy-cata (nazwijmy go po swojsku „wtórniakiem”). Chodzi mi raczej o ten rechot, znaczące uśmiechy, atmosferę przyzwolenia, gdy takie historie pojawiają się w domenie publicznej. Podobnie było z Sheenem. Gdy pojawiły się njusy na temat jego „zerwania z trzeźwością”, pojawiły się głównie na Internecie (ostatecznie czego nie ma na Facebooku, to nie istnieje) że w końcu znalazł się ktoś, kto wywalił kawę na ławę. Że „na bani”, „na rauszu”, jedzie się przez życie lepiej i w ogóle szacunek. Słowem tych, którzy naiwnie wierzą, że im też uda się „żyć szeroko jak Charlie Sheen”...
 
Pewnie, życie na wiecznym „haju” jest przyjemne. Zwłaszcza jak ma się gruby portfel na – jak to się fachowo nazywa – „środki psychoaktywne” i prawników, potrzebnych do sprzątania bałaganu, jaki uzależniony powoduje wokół siebie. I nie mówię tutaj o tych, których potocznie zwiemy „alkoholikami” – nieszczęśnikami z fioletowymi nosami z dworców czy śmietników. Którym leżenie na mrozie odebrało a delirium trzęsie głowami lub wygina całym ciałem. Oni są świetną wymówką dla tych wyperfumowanych i w garniturach, którzy nie mogą żyć bez jednego albo weekednowego „reseciku”. Albo tych, zasiedlających licznie korporacje – ze spoconymi rączkami, rozbieganym wzrokiem i źrenicami jak szpilki od zażywania różnych „wynalazków”. Mijając takiego śmiecioludka, rzucając mu dwa grosze „na bułkę”, można zawsze sobie pomyśleć np. „no przecież jaki problem? zarabiam, więc mam prawo do relaksu”.
 
Tymczasem uzależnienia są najbardziej demokratyczną chorobą – dotykają wszystkich grup społecznych i wiekowych. I demokratyczne też jest zakończenie a raczej dwa: albo zerwanie z uzależnieniem i leczenie, albo śmierć, która zależy tak naprawdę zależy tylko od tego, co w wysiądzie szybciej – czy głowa (choroba psychiczna), czy inny narząd. W wersji szybkiej znajdzie się na drodze samochód, nóż czy złamany kark gdzieś na ciemnej klatce, ewentualnie zadławienie się własną wymiociną, w wersji powolnej – konanie będzie dłuższe: dopóki wytrzyma trzustka, wątroba, serce. Co najciekawsze, większości tych śmierci statystyki nie podliczą w kategorii „alkohol”, „narkotyki” czy „nadużywanie leków”. Choć można sobie wyobrazić – ile chorób wieńcowych – głównego mordercy Polaków – jest spowodowane długoletnim piciem, paleniem, ćpaniem, braniem leków...
 
Żeby było jasne. Uważam, że nie można nikomu zabraniać, aby zachlał się czy zaćpał na śmierć. Jednak wbrew romantycznym wyobrażeniom, nie wygląda to wcale podniośle. Te wszystkie łzawe opowieści o tym, że piją bo to „czułe dusze”, bo są „wrażliwi”, bo przeżyli dramat (np. skasowano modny serial w którym grali albo stracili pracę maklera giełdowego) – wszystko tak fajnie się przedstawia na łamach kolorowych pism. W realu, człowiek uzależniony pozostawia po sobie – używając języka ekonomii – rachunek ciągniony, wystawiony do spłaty małżonkom, dzieciom, bliskim, nie-bliskim. Co gorsza, rachunek sięgający daleko do przodu, do następnych pokoleń zniszczonych współuzależnieniem lub/i własnym uzależnieniem. Bo trwa produkcja „dzieci supermanów” od najmłodszych lat na służbie 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. To bliscy żyjący latami w poniżeniu, znoszący humory uzależnionego rozpiętego między potężnym kacem a kombinacją jak uzyskać następną porcję alkoholu, narkotyku, leków, przemocy, seksu (właściwe – podkreślić). Wreszcie, żeby nie było poprawnościowo, to także mężowie wstydliwie ukrywający liczne „niedyspozycje” swoich żon czy ich wycieczki „na miasto” podkreślane podbitymi oczyma, rozbitymi nosami i podartymi rajstopami. To rodzice „nieobecni” (bo nie dysponowani) przy dzieciach w dzień powszedni i weekendy, małżonkowie siedzący w oknach i nasłuchujący na klatkach do później nocy a może świtu (żeby „połówka” nie spała na wycieraczce. To wreszcie – tak, zdarza się – rozbite potajemnie skarbonki dzieci, w poszukiwaniu grosza na „jeszcze jeden strzał”…
 
To tylko alkohol, a nie zapominajmy że uzależnić się można właściwie od wszystkiego. Ludzi z takimi problemami, można podzielić na departamenty. Przykładowo: A jak alkohol, G – gry komputerowe, H – hazard, L – leki, N – narkotyki, P – przemoc, S – seks aż do Zet (tutaj może być i Zakupoholizm ale i Złość czy Agresja). Unieszczęśliwianie do wyboru, do koloru.
 
Czasami ktoś się zmaga i próbuje wyrwać. Przyznam, że z podziwem patrzę na Ilonę Felicjańską, która od spowodowania pod wpływem alkoholu wypadku samochodowego, zmaga się z problemem na forum publicznym. Najpierw były przeprosiny i akceptacja winy (Nie będę próbować w żaden sposób tłumaczyć się z tego karygodnego postępowania. Zdaję sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogę ponieść w wyniku prowadzenia przeze mnie samochodu pod wpływem alkoholu i z całą świadomością mam zamiar je ponieść). Potem głośno mówiła o samym nałogu (jestem absolutnym przykładem, że picie alkoholu może doprowadzić do uzależnienia). Chcę mówić o tym, że powinniśmy radzić sobie z emocjami nie sięgając po alkohol) i odwyku.
 
A trzeba pamiętać, że w tejmaterii kobietom zawsze gorzej. Facet z problemami z piciem, zawsze może liczyć na wyrozumiałość kolegów („no stary, ale pojechałeś, teraz odpocznij”), mediów („zestresował się, bo nie przedłużyli roli w serialu”) i ... swoich, polskich mam („zawsze mówiłam, że to kobieta nie dla Ciebie – zobacz do czego Cię doprowadziła”). Kobietom ciężej, bo – jak mówi sama Felicjańska – „piją po cichu (...) inni mogą się nie zorientować”.

Dodatkowo często się pojawia brzydkie domniemanie – że się prowadza nie wiadomo z kim, zaniedbuje dom a poza tym to zwykła „ka” jest (a nie „poszła szeroko” gdyby zamiast kiecki nosiła spodnie).
 
Nie rechotajmy więc następnym razem, gdy jakiś podpity czy naćpany celebryta „zabija siebie” ku uciesze gawiedzi. Jeśli robi to tylko na własny rachunek, pół biedy. Częściej w tle kryje się rodzina, dzieci, bliscy, ich głęboka krzywda. Samemu zachlać, zaćpać się na śmierć? Kupić skrzynię wódki, zamknąć się w pokoju i pić do końca? Jeśli taka wola, proszę bardzo. Ale innych ludzi krzywdzić nie wolno. Nie wolno i już.  
 
* wersja skrócona ukazała się w tygodniku "Uważam, Rze"
 
114.038

"Benia mówi mało, ale on mówi smacznie"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości