Mural na Trasie Łazienkowskiej
Mural na Trasie Łazienkowskiej
Paweł Burdzy Paweł Burdzy
407
BLOG

Poeta i Generał

Paweł Burdzy Paweł Burdzy Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Do maja 1945 „polski los” wiódł różnymi ścieżkami. Potem los Polski był przypieczętowany, ale indywidualne „ocalenie” dalej możliwe. Decydował osobisty wybór.

 
Kiedy wpadli do pokoju, z którego dochodził krzyk, zobaczyli dwóch esesmanów i wyrywającą się młodą dziewczynę z opaską czerwonego krzyża. Jeden z nich wyginał jej ręce, wgniatając torsem jej głowę w stół. Drugi z rozpiętym rozporkiem, darł na strzępy sukienkę bagnetem, przytrzymując rozwarte nogi ofiary.
- Banditen, banditen! – zdołał wykrzyknąć na widok powstańca. Więcej nie wydusił, bo kula przeszyła czaskę i padł tryskając krwią na łono dziewczyny. Drugi esesman próbował chwycić automat, ale celny cios kolbą w głowę, powalił go na ziemię.
- Oszczędzaj amunicję... – krzyknął powstaniec w furażerce.
Na ten głos, drugi z żołnierzy Podziemnej Armii odstawił karabin i sprawnym ruchem wyciagnął z cholewy bagnet, wbijając po rękojeść w szyję oszołomionego esesmana.
Dowódca podszedł do sanitariuszki, obejmując ją ramieniem. Ta odrzuciła już leżącego na niej trupa i zaczęła poprawiać blond włosy:
- Nie..., nie zdążyli... jestem od doktora Broma, przydzielona od Trzaski... Szybko, tam w ruinach zostali chłopcy –  słowa wypowiedziane z taką determinacją wykluczały wszelką zwłokę. 
- Zaraz tam idziemy, pokażesz drogę – odpowiedział ten w furażerce. Dwie gwiazdki zdradzały porucznika Armii Krajowej.
Do pokoju wpadło jeszcze kilku chłopców z biało-czerwonymi opaskami. Razem z nimi żołnierz od Berlinga, z naramiennikiem chorążego i pepeszą w dłoniach.
- Dirlewanger – powiedział żołnierz, który wbił bagnet w szyję wskazując na patkę mundurową rzężącego esesmana. Przedstawiała dwa skrzyżowane trzonkowe granaty – symbol SS-Angriffsgruppe „Dirlewanger”. Brygada złożona z różnej maści kryminalistów, więźniów i kolaborantów walczyła twardo w Warszawie od czwartego dnia Powstania, przy okazji gwałcąc, mordując i paląc wszystko po drodze.
Wydobyta z kieszeni książeczka wojskowa nie pozostawiała wątpliwości.
- Azer... SS-ostmuselanisches regiment... to dla pana, panie chorąży – powiedział powstaniec wręczając jedną ręką papiery kościuszkowcowi. Drugą wytarł starannie bagnet z krwi o mundur konającego. Chorąży zwymiotował
- Jak wasi tu wkroczą, będą mieli do złapania tego tałatajstwa. Ostatecznie wszystkich nie wybijemy – powiedział z uśmiechem powstaniec.
- Towarzysze radzieccy mają... – próbował odpowiedzieć chorąży wycierając rękawem usta. Nie zdążył.
- Towarzysze radzieccy takich pif-paf i warstawami do dołu w lesie – odpowiedział młodzieniec z opaską. Właśnie wyciągnął z kieszeni esesmańskiego trupa woreczek z kilkunastoma złotymi zębami, z zakrzepłą krwią ich byłych właścicieli.
Zapadła krótka chwila milczenia. Chorąży wziął dokumenty. Jako zwiadowca, fachowym okiem zlustrował papiery. Zaczął pisać coś w notesie kaligrafowanymi literami.
- Piękna mapka... różne kolory – powiedział porucznik patrząc mu przez ramię
- Tak, znaczy trzeba... Tak dowództwo... – odpowiedział berlingowiec.
- Ale tu na mapce powinna być Ludna. Pan to zmieni, bo ruskie gotowe ostrzelać nasze pozycje – ledwie porucznik zdążył wypowiedzieć te słowa, rozległy się eksplozje i z sufitów począł sypać się tynk.
Dał sygnał wymarszu. Trzeba było się spieszyć z ewakuacją rannych, zanim nie przyjdzie niemieckie przeciwnatarcie. Ostatnim razem nie zdążyli – esesmani podeszli do okien, wrzucili wiązki granatów i butelki z benzyną. Z wielu chłopców zostały tylko zwęglone szkielety. Mieli jednak szczęście. Gdy dotarli do płonącego budynku na rogu Wilanowskiej i Czerniakowskiej ranni leżeli stłoczeni w jednym pokoju, ale żyli. Powstańcy zaczęli brać pod ręce rannych kolegów, byle dalej od pierwszej linii. Od strony zrujnowanego budynku ZUS, słychać było wyraźnie zbliżający się chrzęst gąsienic i niemieckie nawoływania. Kiedy chorąży od Berlinga chwycił pod ramię jednego z powstańców, jego twarz rozjaśniła się.
- Wojtek?... Co tu... Skąd? – powiedział z trudem ranny.
- Tadeusz?  – odpowiedział zdumiony chorąży.
- Aaauuu, boli... – odpowiedział ranny - A gdzie mam być? Nie pamiętasz jak pisałeś, że słodko umierać za Boga i Ojczyznę? – mówił z trudem.
- Ciiicho, Tadeusz, nie trzeba głośno mówić, musimy stąd się wydostać – powiedział chorąży.
- ... wypełniam tylko Twój moralny testament... Boli, bardzo boli –
- Cicho, Tadeusz, zaraz będziemy na naszej linii – powiedział chorąży zmagając się z rannym i swoją pepeszą. Ranny zemdlał. Nie otworzył już ust do rozstania.
 
*          *          *
 
Kilka dni później cały teren pod kontrolą powstańców skurczył się do kilku paropietrowych kamienic przy Wilanowskiej, róg Solec. W jednym z pokoi siedział porucznik, chorąży od Berlinga oraz paru „parasolarzy” – niedobitków z legendarnego już batalionu. Aby nie zasnąć, rozmawiali.
- No więc ten kolega ze szpitala to poeta – zapytał porucznik.
- Tak. Razem przed wojną chodziliśmy do marianów, tu na Bielanach – odpowiedział chorąży.
- Teraz, żeby tam przejść trzeba pokonać ze dwie i pół dywizji do przebicia i baterię szaf... Chyba że przejść burzowcem, jak nie spiętrzyli wody w kolektorze...- powiedział jeden z „parasolarzy”.
- Napisał. Coś takiego... – chorąży wyjął z kieszeni munduru, kawałek papierowej torebki. Porucznik rozprostował papier, na którym kopiowym ołówkiem zapisano ciągi liter. Zaczął czytać.:
„Święty kucharz od Hipciego
Wszyscy święci, hej, do stołu!
W niebie uczta: polskie flaczki
wprost z rynsztoków Kilińskiego!
Salcesonów pełna misa,
Świeże, chrupkie
Pachną trupkiem:
To z Przedmurza!
Do godów, święci, do godów,
Przegryźcie Chrystusem 
Narodów!”
- Mówił, że to w związku z wybuchem jakiegoś czołgu-pułapki... Zginął mi z oczu, pewnie go ewakuowali jak było zawieszenie broni – powiedział chorąży.
- Wygarnęli... Pamiętam... trzynastego pieprznął ten czołg... Nie było co zbierać. Na sczęście bylismy wtedy na linii, więc naszych nie trafiło. Opis, bardzo dobry. Pełen realizm – powiedział jeden z żołnierzy.
- Poeta? U nas też był jeden, „Ziutek”. Dostał szpetnie jak schodzili do kanału na Starówce. „Pałacyk Michla/ Żytnia Wola/ Bronią się chłopcy...” to jego. Niezły gość – powiedział jeden z „parasolarzy”.
- Tak u nas w kompanii był ten Bugaj. Podobno ważny gość. Dostał w czapę w Pałacu Blanka. Razem z kumplami kopaliśmy grób... Nie pasował do naszych, chuderlawy, pokasływał... A nasza wiara wiadomo, parasolarze to sportowcy – zaśmiał się inny.
- Chyba raczej anioły śmierci. Gdzie nas wysyłają, zaraz kapota – odpowiedział jego kolega.
 
Nagle ucichli. Spod pałatki, gdzie znajdowała się radiostacja berlingowców, dało się słyszeć głośne. – Da, da, da.
Postawny major założył słuchawki. Zameldował się.
- Prisyłajtie piszczu, prisyłajtie piszczu – mówił coraz głośniej. – prysyłajtie pantony, powtarjaju: prisyłajtie pantony, prisyłajtie...
Nastąpiła chwila ciszy.
- Priniato. Pantonow njet, pantonow njet – powiedział załamującycm się głosem major.
W pokoju zaległa cisza.
- Przebijamy się – powiedział porucznik
 
*          *          *
 
Tak być mogło. Bo wtedy, niczym w „Przypadku” Kieślowskiego, jeden niepozorny wybór mógł zaciążyć na całym życiu. Ktoś we wrześniu 1939 skręcił nie w tą drogę co trzeba i znalazł się masowym grobie w Katyniu, w Kazachstanie albo –  szczęśliwiec - w Wielkiej Brytanii czy innej Kanadzie. Inny z powodu wyboru innej drogi trafiał do Auschwitz, na ulice powstańczej Warszawy albo do PKWN.
 
W przypadku dwóch kolegów z gimnazjum ojców marianów tak właśnie było: jeden z rodziną poszedł (rozporządzenie płk Umiastowskiego) pamiętnego września bardziej na południe, drugi bardziej na wschód, co miało kolosalne znaczenie dla ich przyszłości. Jeden został Poetą i szybko zakończył żywot. Drugi jeszcze żyje i jest generałem. G E N E R A Ł E M.
 
Czy mogli się spotkać tamtego września w płonącej Warszawie? Teoretycznie tak. Gdyby Poeta nie znalazł się miesiąc wcześniej w pewnym budynku na Starówce, który wysadzili w powietrze niemieccy saperzy. Gdyby ówczesny chorąży razem ze swoją 2 Dywizją Piechoty I Armii Ludowego Polskiego został przesunięty przez sztabowców parę kilometrów na południe. Można sobie wyobrazić nawet jeszcze inną historię: Poeta przeżywa Starówkę (usłyszał wiercenie, uciekł z kamienicy) przechodzi na Żoliborz kanałami i tam spotyka chorążego wywiadowcę, który desantował się na Kępie Potockiej, całkiem niedaleko Bielan, gdzie chodzili do razem do szkoły. Więcej, przyszły Generał wcale nie musiał zostać Generałem: wystarczyłoby, gdyby przebił z porucznikiem do Śródmeiścia. Poszedłby do niemieckiej niewoli – na końcu swej drogi – osiadłby może gdzieś w jakimś cottage w Szkocji z baretką Virtuti Militari na piersi.
 
Scenariusze można by mnożyć, bo do tamtego września roku czterdziestego czwartego właściwie wszystko było możliwe. Polacy znajdowali się pomiędzy bezwględnymi kołami Historii, które ich zgniatały. Los kraju był już przypieczętowany, (Hitler i Stalin „zrobili co swoje” a Churchill i zniedołężniały Roosevelt przyklepali) ale indywidualne ocalenie było jeszcze możliwe.
 
Potem już zaczęły się wybory. Zwykłe, ludzkie wybory. Trzeba przyznać, że Poeta po swoim okupacyjnym wyborze, nie miał wielkich szans: czy zginął na Starówce w zawalonym budynku czy powstańczym szpitalu na Powiślu. Nawet gdyby wyszedł z Powstania, pewnie trafiłby do komunistycznego więzienia. Biorąc pod uwagę rodziców – ojciec był ślusarzem w praskim Taborze Kolejowym, matka zaś położną wśród Żydówek – inna opcja np. wojenny spekulant, szmalcownik, konfident, komunista – nie wchodziła w grę.
 
A chorąży? Dalej był Wał Pomorski, operacja berlińska, został podporucznikiem a potem porucznikiem. „Ocalenie” było nawet możliwe jeszcze pod koniec 1945 r., gdy jego jednostka walczyła w okolicach Hrubieszowa z UPA. Później był awans na kapitana, „walki z bandami”, kontakty z Informacją Wojskową. Awans, kolejne awansy...wydziały ideologiczne, walka z wrogami systemu.  Konsekwencje wyboru. Świadomie podjętego wyboru. Choć pewien pułkownik, który wstąpił do Ludowego Wojska Polskiego już w 1945 r. wybrać potrafił inaczej. Jednostkowy wybór. Sumienie
 
*          *          *
 
P.S.
Przy pisaniu wykorzystałem kilku źródeł, najważniejsze to „Tędy przeszła śmierć” Bronisława Trońskiego, „Zośka i Parasol” Aleksandra Kamińskiego oraz „Generał ze skazą” Lecha Kowalskiego. Kończę scenariusz poświęcony Poecie i Generałowi. Są chętni?

Tekst ukazał się w tygodniku Uważam, Rze.

109.920

"Benia mówi mało, ale on mówi smacznie"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura