Paweł Burdzy Paweł Burdzy
1145
BLOG

Ameryka nie odpuszcza nigdy

Paweł Burdzy Paweł Burdzy Polityka Obserwuj notkę 22

Osama bin Laden z dwoma kulami w głowie to wymowny symbol amerykańskiej woli zwycięstwa. To także brutalne przypomnienie jej wrogom i rywalom, że z zasady, Ameryka „nigdy nie odpuszcza”. Bez względu na to, czy w Białym Domu rządzą „gołębie” czy „jastrzębie”.

Na wieść o śmierci Osamy bin Ladena tysiące Amerykanów wyszło na ulice. Miliony świętowały w domach. „Sprawiedliwość!” krzyczał tytuł bulwarówki „New York Post” dobrze oddający nastroje wielu mieszkańców USA.. „Sukinsyn nie żyje. Ding – dong. Wczoraj, dziewięć lat, siedem miesięcy i 19 dni po tym jak Osama bin Laden zesłał na Amerykę niespotykaną śmierć i zniszczenie, komandosi sił specjalnych USA ściągnęli głównego terrorystę na ziemię w Pakistanie. Zastrzelili go, wymierzając słuszną zapłatę za horror z 11 września” napisała gazeta. Szczególnie przypadły jej do gustu słowa prezydenta Baracka Obamy ze specjalnego, niedzielnego orędzia do narodu. – Amerykanie nie wybierali tej walki. Ona przyszła sama do naszych wybrzeży. Sprawiedliwości stało się zadość – mówił Obama, świetnie wyrażając uczucia towarzyszące w tamtą niedzielę milionom jego rodaków.
 
Amerykanie nienawidzą przegrywać
 
 
Amerykanie mają dosłownie kilka symboli państwowości (ostatecznie to państwo federacyjne), które ich łączą. Konstytucja, flaga i piękny hymn „Gwiaździsty sztandar” (z którymi nie wstydzą się afiszować – każda impreza masowa zaczyna się wspólnym śpiewem), wreszcie Prezydenta. Reszta rozgrywa się na poziomie stanowym czy lokalnym. Ale łączy ich przede wszystkim amerykański duch – wytworzony gdzieś pomiędzy idealizmem pielgrzymów z „Myflower” a twardością zdobywców Dzikiego Zachodu.
 
 
Jeden z najbardziej błyskotliwych amerykańskich dowódców wojskowych, „geniusz wojny” gen. George S. Patton zawsze podkreślał, że prawdziwi Amerykanie nigdy nie dopuszczają nawet myśli o przegranej. W jednej z mów, której wariacji wygłaszał setki, ujął to w ten sposób: „Amerykanie kochają walczyć. Wszyscy prawdziwi Amerykanie wręcz kochają ból bitwy (...) Amerykanie kochają zwycięzcę i nie tolerują tych, co przegrali. Amerykanie zawsze walczą o zwycięstwo. Nie dałbym złamanego grosza za kogoś, kto przegrał i jeszcze się uśmiecha. To dlatego Amerykanie nigdy nie przegrali i nie przegrają wojny. Już sama myśl o porażce napawa Amerykanów nienawiścią”. Cytat nieco przydługi, ale dobrze oddający mentalność Jankesów.
 
 
Amerykanie w swym ogóle nie odpuszczają, gdy chodzi o ich kraj. Wiązałbym to z kwestią „wyjątkowości” Ameryki, do której są tak bardzo przywiązani. Na czym ona polega? Już de Tocqueville wskazywał na fundament „wolności”, gdyż USA powstało z dążenia do idei wolności – wolne od feudalnej przeszłości, dziedzicznej arystokracji i narzuconej religii państwowej. W Rewolucji Amerykańskiej chodziło o prawo obywateli do „Życia, Wolności i Poszukiwania Szczęścia” (jak głosiła Deklaracja Niepodległości), a nie walkę z tym czy innym Imperium czy klasą społeczną. No i nie bez znaczenia jest fakt, że Amerykaninem może stać się każdy, bez względu na kolor skóry, język ojczysty, wyznanie czy nawet miejsce urodzenia. Liczy się lojalność wobec Konstytucji. Stąd trudno się dziwić determinacji do obrony kraju i twardości wobec wszystkich tych, którzy – jak Osama bin Laden – próbują podważyć dogmat Ameryki, jako współczesnego wcielenia biblijnego „miasta na wzgórzu” (nb. jeden z ulubionych zwrotów prezydenta Ronalda Reagana).
 
 
Sprawiedliwość czyli dead or alive!
 
Zresztą nie chodzi tu o prostą symbolikę. Osama bin Laden stworzył al-Kaidę, która stała za zamachami na okręt USS Cole, eksplozjami przed placówkami amerykańskimi w Afryce w 1998 r., wreszcie atakami z 11 września 2011 r. Wielu zapomina jak wielkim szokiem było zniszczenie wież World Trade Center – po raz pierwszy od 1812 – a więc od... 189 lat wrogowie zaatakowali na kontynentalnym terytorium Ameryki (Pearl Harbour w 1941 r. nie była częścią USA).
 
 
W wyniku działalności Osamy zginęło więc kilka tysięcy amerykańskich obywateli. A że Amerykanie tak łatwo nie odpuszczają także krzywdy swoich obywateli, przekonał się choćby Roman Polański, po tym jak zerwał warunki porozumienia z prokuraturą i nie stawił się przed sądem, przez ponad 30 lat musiał przed wjazdem do każdego kraju sprawdzać, czy nie ma on podpisanej umowy ekstradycyjnej z USA. A i to nie pomogło, bo trafił do aresztu w Szwajcarii. Po ponad trzydziestu latach od popełnienia zarzucanych mu czynów! Tak więc prezydent Obama nawet gdyby chciał, po prostu nie mógł odpuścić polowania na bin Ladena. Polecenie zwiększenia wysiłków na rzecz wytropienia przywódcy al-Kaidy było jedną z pierwszych decyzji nowego prezydenta na początku 2009 r.
 
 
Zresztą hasło „nikogo nie pozostawimy” obowiązuje też żołnierzy sił zbrojnych USA. A zwłaszcza US Navy SEAL, którzy operację likwidacji (bo nikt nie ukrywa, że nie chodziło o żadne aresztowanie) przeprowadzili. Każdy odcięty na tyłach wroga ma pewność, że przybędzie po niego specjalny oddział. Zasada ta rozciąga się też na martwych. W Pentagonie działa specjalna komórka, która zajmuje się tylko szukaniem i identyfikacją szczątków żołnierzy poległych w wojnach w Korei i Wietnamie. Dzięki wykorzystaniu najnowszych zdobyczy techniki, co jakiś czas do kraju powracają otulone w amerykańską flagę doczesne szczątki poległych, często ponad pół wieku temu. Można sobie tylko wyobrazić jakich sił użyłyby USA i na jaką głębokość zryto by ziemię odzyskując każdy szczątek, wręcz każdą śrubkę gdyby na obcym terytorium rozbił się samolot z prezydentem, szefem sztabu, dowódcami poszczególnych rodzajów sił zbrojnych, jeśli do zabrania zwłok poległego żołnierza gdzieś na końcu świata  w afgańskich górach wysyła się całą armadę, ryzykuje życie dziesiątków jeśli nie setek żołnierzy.
 
 
Ameryka czyni to, co zapowiedziała
 
 
Choć na co dzień amerykańscy politycy prowadzą boje o wiele brutalniejsze niż w Europie, w kwestiach żywotnych dla kraju, obowiązuje ciągłość. I podziwu godna determinacja. Prezydent Franklin Delano Roosevelt obiecał światu po Pearl Harbour bezwarunkową kapitulację Japonii i Niemiec, jego następca Harry Truman doprowadził do nich, nie całe cztery lata później. Prezydent John Kennedy obiecał postawić Amerykanina na Księżycu przed upływem dekady, dokonał tego jego wielki rywal Richard Nixon, w parę lat później. Prezydent George W. Bush obiecał na zgliszczach World Trade Center, że Ameryka dopadnie bin Ladena "żywego lub martwego", jego następca, Barack Obama (który doszedł do prezydentury na fali gwałtownej krytyki poprzednika) oglądał na własne oczy przez łącze satelitarne, jak komandosi wpakowują Osamie kule w głowę.
 
 
– Walka o zapewnienie bezpieczeństwa naszemu krajowi nie jest skończona. Ale dzisiaj po raz kolejny przypomnieliśmy światu, że Ameryka potrafi dokonać wszystkiego, o czym zdecydujemy jako Amerykanie. To wynika z naszej historii – mówił do rodaków dumny Obama. Tak się buduje prestiż, dumę narodową oraz respekt w świecie. W Polsce o czymś takim można tylko pomarzyć.

 

Tekst ukazał się w tygodnikuUważam, Rze

 

108.000

"Benia mówi mało, ale on mówi smacznie"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka