Zdjęcie wykonałem przez szybę przed Kinem Kultura rok temu.
Zdjęcie wykonałem przez szybę przed Kinem Kultura rok temu.
Paweł Burdzy Paweł Burdzy
599
BLOG

SuperMario (raz jeszcze o Handzliku)

Paweł Burdzy Paweł Burdzy Rozmaitości Obserwuj notkę 2

 

Zachęcony przez Igora, daję tych kilka wspomnień o Mariuszu Handzliku. A właściwie przepisuję sprzed roku. Dlaczego? Bo Mariusz to był krew z krwi, kość z kości polski urzędnik. pracujący dla Ojczyzny przez wielkie "O" Był tytanem pracy, co przypłacił utratą rodziny i zdrowia... Wreszcie przyszedł Smoleńsk... Dzwoniłem na komórkę, był jego głos. Potem zniknął. W telefonie został kontakt. Tak jak śp. Janusza Kochanowskiego, z którym też miałem przyjemność pracować...

Mariusz, albo "Super Mario" jak go lubiłem nazywać ze względu na Jego piłkarskie zamiłowania, był prawdziwym tytanem pracy dla Polski. Wiem, wiem, że brzmi to strasznie patetycznie, ale w tym wypadku jest uzasadnione. Tym bardziej, że gdy inni wypinali piersi do odznaczeń, Mariusz działał w tle, na poziomie gdzie politykę robi się naprawdę.

Poznałem go dobrze, gdy pracowałem jako korespondent  "Życia" w Waszyngtonie. Mariusz, radca ambasady RP, uczestniczył wtedy w dwóch najważniejszych projektach tamtych lat: pracą nad wstąpieniem Polski do NATO a następnie walką o odszkodowania dla polskich robotników przymusowych w III Rzeszy. Tę drugą sprawę zresztą dla polskiego rządu... wymyślił, podczas rozmowy z jednym z amerykańskich prawników w samolocie do Centrum Szymona Wiesenthala w Los Angeles. I był "oficerm operacyjnym" tej tak bardzo niedocenionego jednego z największych sukcesów polskiej dyplomacji: do polskich ofiar trafiły łącznie 2 milardy marek (pisałem o tym w "Polityce" z 10 czerwca 2000 r.).

Mariusz, niespełniony bramkarz piłkarski, doskonale wiedział jak funkcjonuje Waszyngton. Że to wypadkowa sił i gra nacisków. Że wygrywa ten, kto ma przełożenie na biurokratów a swoja siłę potrafi przeliczać na głosy wyborcze. W tej grze o wpływy (Polska w NATO, odszkodowania) - jak mawiał - "potrzebne jest wyczucie akcji i reakcji, trzeba mieć jaja i zwykły łut szczęścia". I Mariusz w tej grze, którą nazywał "ostrą piłeczką" był naprawdę niezły.

To on poprzez swoje kontakty ze stafersami dotarł do senatora Hanka Browna z Kolorado, zarażając tego republikanina ideą wejścia Polski do NATO na długo, nim sprawą na poważnie zainteresowała się administracja prezydenta Clintona. Za Brownem poszli inni, których Mariusz odznaczał na ambasadzkiej mapce, jako "tak" dla Polski w Sojuszu Północnoatlantyckim.

Mariusz miał znakomitą pozycję w Departamencie Stanu (gdzie znał chyba wszystkich urzędników od średniego do najwyższego szczebla) i wśród stafersów w Kongresie. Chodził z nimi do pubów, dla dyplomatów urządzał turnieje piłki halowej (sam musiałem biegać w dresie jako reprezentant Ambasady RP). W ostatnich latach życia wprost nie odstępował od schorowanego już prof. Jana Karskiego. Jak wspomina David Harris, profesor odszedł właściwie przy nim - dostał wylewu gdy grali w szachy...

Spotykałem się z Mariuszem w Waszyngtonie często, czasami nawet codziennie. Zostały obrazki. Mecze oglądane w pubach. Wspólne "road show" w barach z jego amerykańskimi kolegami (nawet wtedy nie zapominał, że pracuje i ich... urabiał). Konieczność kopania piłki w organizowanych przez niego meczach z dyplomatami innych państw.

Były też momenty bardziej osobiste, które przypomniała mi moje żona. Opieka nad jego chorą żoną, gdy on latał pomiędzy Ameryką, Izraelem a Europą załatwiając kwestię odszkodowań. Gdy odwlekał poważną operację głowy, bo trzeba było zrobić coś "dla Ambasady". Czy pakowanie jego rodzinnego vana (nie wiedziałem, że tyle może wejść do jednego samaochodu, nawet kosiarka się zmieściła) przed powrotem z placówki do Polski. No i wreszcie zabawę na naszym weselu w Warszawie.

I takim mi został. Wiecznie spieszącym się gdzieś, zabieganym, kopiącym tę swoją "twardą piłeczkę". Dla Polski. Bo ten jego patriotyzm zawsze miał taki praktyczny, pragmatyczny wymiar: zero wielkich słów, dużo realnego działania. Naprawdę trudno mi uwierzyć, że nie zagra już w żadnym meczu polskiej dyplomacji...

Jeszcze w tamtą sobotę rok temu zadzwoniłem na Mariuszową komórkę, żeby posłuchać Jego głosu na sekretarce. Jeszcze tam był. "Mariusz Handzlik, zostaw wiadomość po sygnale" po angielsku i polsku. Później była msza i pogrzeb, piękne mowy i odznaczenia... A ja po roku dalej czasami nie wierzę, że to już KONIEC.

Mam nadzieję, że szalejesz na jakiejś piłkarskiej murawie, gdzieś tam - na górze, Przyjacielu...

106.543

"Benia mówi mało, ale on mówi smacznie"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości